Biiiiiiiiijacz!! Z Maliną i jak dotąd 3 piwa i mój mózg chyba więcej nie uciągnie.
Znalazłyśmy Masona, a Dżon Kolombo ma władzę nad światem.
I wyznaje Dariuszanizm i Jedi!
Gumka z węża w wykonaniu Bear'a Grylls'a!
A ja nie mam władzy nad światem jak Dżon.
Lubię Dariusza.
I Malinę <3
Ciągniesz Malina, dajesz!
Musisz zjeść kanapkę, ale taką normalną.
Nigohigo. To jest Nihongo xD
Heloł Mahomet!
No bo był Woland i ono wyczarowało, i impreza u Szatana.
Wolnad kurwa nie czaruj tego onego, bo nie lubie tego.
Rym piękny. Proza kurwa.
Gabryjela Krajewska!
To dziecko ma początki psychozy. Nie Gabrysia.
Z Kaśką Garuus?? WTF?
Tomek Klocek, twoim przysmakiem xD.
W moim wiekuu??
Bogacz i sensei? Jebol i sensei? Co to kurwa ma być?
"M: Dlaczego pies liże sobie jaja?
J: Bo nie ma...*rozkmina*
M: Bo może, kurwa!"
Ty byś se lizał jaj jakbyś mógł?
Don't touch my wombat!
Elo Narnia!
Hana Fontana.
Epica czy Indika?
Z czego się kurwa cieszysz, jak jesteś rok starszy!
I masz kurwa maturę!
I dowodzik?
Mega hardcore jest!
"Ktoś coś przesuwa.
Ktoś kocha masona.
Dupa w oknie czyjaś"
Wyjebanego roku 2012!
sobota, 31 grudnia 2011
wtorek, 27 grudnia 2011
♫ 17. December to remember?
Chciałam wszystkim, którzy tu nie wchodzą, złożyć życzenia już dawno temu, ale z racji tego, że ojciec stoi na czatach, dostanie się do komputera jest niemal że niemożliwe. A jak to bywa: święta, święta i po.
Przypomniało mi się nawet, że miałam znać o jednej z najciekawszych 18tek tego roku.
I. stwierdziła, że zrobi sobie urodziny kameralnie na bacówce wraz z kiełbaskami z kominka (cóż, pomysł oryginalny trzeba przyznać). W sumie okey - 7 osób, wystarczająco, do tego miło i sympatycznie. Przegadaliśmy prawie całą noc na wszystkie tematy jakie tylko były, a mimo śniegu wcale nam zimno nie doskwierało :P Jazda z górki zaczęła się, gdy ktoś chciał iść "za potrzebą". Żeby się dostać do wychodka trzeba było pokonać teren z przeszkodami z drewna, zejść po drzewie i przedrzeć się przez ścieżkę całkowicie zarośniętą sosnami, co oczywiście zaowocowało śniegiem za kurtką. Do tego K. gdy zobaczyła mnóstwo pająków w owym wychodku, niemiłosiernie się rozdarła, jakby ją obdzierali ze skóry (ona się strasznie ich boi). Mi też się nie uśmiechała myśl, że któryś z nich wejdzie mi do tyłka, więc chcąc nie chcąc, musiałyśmy załatwiać się na 10 stopniowym mrozie.
Wszystko było pięknie, ładnie. Obgadaliśmy wszystkie psychozy jakie nam się przydarzyły, z podtekstem lekko nadprzyrodzonym (?) aż w końcu M. musiał się zebrać, bo jako że robił tego wieczora za kierowcę, odwoził K., L., i siostrę I. do domu. Ja i Maciek (tu nie ma potrzeby robienia top secret) zostaliśmy z I. i pomagaliśmy jej sprzątać, czekając jak M wróci. Minęło chyba półtorej godziny, a jego nie było. I. postanowiła zadzwonić. Okazało się, że M. i K. mieli wypadek. Nic im się nie stało, ale jakoś wjechali (tzn. M. wjechał) w czyjś samochód, i poszkodowany gość musiał wezwać policję, bo to był samochód służbowy. Oczywiście wszystkich spisali, M. zaliczył 250zł mandatu i 6 punktów karnych. Wszyscy odjechali, K. poszła do domu, a M. został tam sam, bo okazało się, że samochód ma na tyle uszkodzony (coś z silnikiem, do tego nie mógł zmieniać biegów), że nie da rady ruszyć. Stał tam biedny pół godziny. I. zaczynała już lekko świrować, nie wiedziała co ma robić. Jej ojciec był w pracy, siostra piła i nawet nie słyszała telefonu, a nasza trójka była uwięziona w środku lasu, w środku zimy, w drewnianej chatce, której każdy trzask przyprawiał nas o szybsze bicie serca (warto podkreślić, że było do niej 6 włamań).
Jednak M. się nie poddał i jakoś pokonał problem. Jadąc 25km/h dojechał do siebie i wziął samochód siostry. A że nie mógł podjechać pod samą bacówkę, czekał przy głównej drodze.
Nikomu nie życzę iść w nocy przez las (chociaż w sumie to był już ranek, bo się załapaliśmy na lekki wschód słońca). Skończyło się tym, że w domu byliśmy z Maćkiem na 7.00 rano.
Nie ma co - przygoda niezła, ale nie dość, że sceneria jak z horroru, to jeszcze czekały nas sprawdziany mimo ostatniego tygodnia przed świętami.
Ale było ciekawie ^^
Życzę Wam udanego Sylwestra!
Przypomniało mi się nawet, że miałam znać o jednej z najciekawszych 18tek tego roku.
I. stwierdziła, że zrobi sobie urodziny kameralnie na bacówce wraz z kiełbaskami z kominka (cóż, pomysł oryginalny trzeba przyznać). W sumie okey - 7 osób, wystarczająco, do tego miło i sympatycznie. Przegadaliśmy prawie całą noc na wszystkie tematy jakie tylko były, a mimo śniegu wcale nam zimno nie doskwierało :P Jazda z górki zaczęła się, gdy ktoś chciał iść "za potrzebą". Żeby się dostać do wychodka trzeba było pokonać teren z przeszkodami z drewna, zejść po drzewie i przedrzeć się przez ścieżkę całkowicie zarośniętą sosnami, co oczywiście zaowocowało śniegiem za kurtką. Do tego K. gdy zobaczyła mnóstwo pająków w owym wychodku, niemiłosiernie się rozdarła, jakby ją obdzierali ze skóry (ona się strasznie ich boi). Mi też się nie uśmiechała myśl, że któryś z nich wejdzie mi do tyłka, więc chcąc nie chcąc, musiałyśmy załatwiać się na 10 stopniowym mrozie.
Wszystko było pięknie, ładnie. Obgadaliśmy wszystkie psychozy jakie nam się przydarzyły, z podtekstem lekko nadprzyrodzonym (?) aż w końcu M. musiał się zebrać, bo jako że robił tego wieczora za kierowcę, odwoził K., L., i siostrę I. do domu. Ja i Maciek (tu nie ma potrzeby robienia top secret) zostaliśmy z I. i pomagaliśmy jej sprzątać, czekając jak M wróci. Minęło chyba półtorej godziny, a jego nie było. I. postanowiła zadzwonić. Okazało się, że M. i K. mieli wypadek. Nic im się nie stało, ale jakoś wjechali (tzn. M. wjechał) w czyjś samochód, i poszkodowany gość musiał wezwać policję, bo to był samochód służbowy. Oczywiście wszystkich spisali, M. zaliczył 250zł mandatu i 6 punktów karnych. Wszyscy odjechali, K. poszła do domu, a M. został tam sam, bo okazało się, że samochód ma na tyle uszkodzony (coś z silnikiem, do tego nie mógł zmieniać biegów), że nie da rady ruszyć. Stał tam biedny pół godziny. I. zaczynała już lekko świrować, nie wiedziała co ma robić. Jej ojciec był w pracy, siostra piła i nawet nie słyszała telefonu, a nasza trójka była uwięziona w środku lasu, w środku zimy, w drewnianej chatce, której każdy trzask przyprawiał nas o szybsze bicie serca (warto podkreślić, że było do niej 6 włamań).
Jednak M. się nie poddał i jakoś pokonał problem. Jadąc 25km/h dojechał do siebie i wziął samochód siostry. A że nie mógł podjechać pod samą bacówkę, czekał przy głównej drodze.
Nikomu nie życzę iść w nocy przez las (chociaż w sumie to był już ranek, bo się załapaliśmy na lekki wschód słońca). Skończyło się tym, że w domu byliśmy z Maćkiem na 7.00 rano.
Nie ma co - przygoda niezła, ale nie dość, że sceneria jak z horroru, to jeszcze czekały nas sprawdziany mimo ostatniego tygodnia przed świętami.
Ale było ciekawie ^^
Życzę Wam udanego Sylwestra!
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)